Kiedy zakładałam tego bloga, w głowie ułożyłam sobie plan, jak będzie on wyglądał. O czym będę pisać, jak będę pisać... Tak samo, jak założyłam sobie pewnego pięknego dnia, jaka będę ja. Jaka chcę być, jak chcę, by mnie widziano. Ale w obydwu przypadkach skończyło się podobnie. Nie wiem, o czym będę pisać, bo nie wiem, co się wydarzy. Nie wiedziałam wtedy, jaka będę, tym bardziej nie wiedziałam, jaka jestem - i wciąż tego nie wiem. Patrząc na siebie w lustrze i otwierając czasem tego bloga odnoszę takie samo wrażenie. Tu trzeba usunąć, to wymazać, bo choć myślałam, że to część mnie, to tak nie było, nie jest. Mylny obraz w mojej głowie udawał rzeczywistość, która nijak miała się do wyobrażenia. O tyle, o ile łatwo skasować notkę, tak wymazać pewne sytuacje z życia jest już ciężej...
Ego mówi mi, że powinnam ubrać poprzedni akapit w ładniejsze słowa. Wejdę wtedy na poziom tych 'lepszych' bloggerów, którzy piszą z taką lekkością, bezpretensjonalnością. Z humorem, czarem i nonszalancją. Ale ja nie mam na to ochoty. Chyba wolę, by słowa były brudne, odkryte. Surowe. Chcę przede wszystkim szczerości - z nielicznymi osobami, które tu zaglądają i ze sobą. Bym nie stwierdziła za kilka tygodni, że i ta notka jest bez sensu, bo nie oddaje tego, co oddać chciałam. Bo nie jest napisana prosto z serca, a wyciągnięta gdzieś z głowy. Chcę pisać duszą, nie rozumem...
Gryź, jeśli czujesz się zagrożony. Nawet, jeśli realnego zagrożenia wcale nie ma. Nic dziwnego, że skoro ego każe mi tak robić, a mi zdarza się go słuchać, mój pies też go posłuchał. Jakby nie patrzeć, posłuchał mnie. Dobry piesek, prawda? Ale skoro ego to część mnie, a ja słucham ego... No, słucham siebie. Sama sobie każę gryźć, a potem gryzę siebie za to, że pogryzłam. Masochizm?
Chyba najwyższy czas wyciągnąć wnioski z historii Roszpunki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz